Pasterskie opowieści i głos z Litwy

Na czwartkowych warsztatach królowały dwa materiały. Bibuła i mulina. Niby tak różne, a przecież w swej plastyczności i wielobarwności – podobne.
Pod kierownictwem, a może raczej inspirowani przez panie Teresę Cabałę i Elżbietę Drabik uczestnicy warsztatów uczyli się tworzyć bibułkowe kwiaty według wzorów naszych babć i prababć. Kwiaty dawniej nie były dla samych kwiatów. Dzięki nim powstawały fantastyczne palmy na Niedzielę Palmową, różdżki weselne, pająki. Byłoby pięknie, gdyby znów rozszerzyła się tradycja tworzenia tych ozdób.

Do wykorzystania muliny państwo Tomasz Pilecki i Justyna Sekuła dodali jeszcze deseczki nabite gwoździkami. Znów tak niewiele trzeba, żeby powstały prawdziwe dziełka, wzory przypominające ludowe motywy, a wszystko w atmosferze spokoju i odprężenia.

Na powitanie czwartkowego wieczoru grają dwa rogi. Jak w litewskiej puszczy mistrza Adama. Wszystkim się zdawało, że Józek i Krzysiek grają jeszcze, a to już kapela z litewskiego zespołu ČIUČIURUKS z Telsiai.

Są i cymbały, choć nie Jankiel, ale młoda dziewczyna gra na nich. I małe basy. I dwoje skrzypiec. I altówka. Taki mały koncert na wejście. Instrumenty milkną, a rozbrzmiewa śpiew a cappella kilkanaściorga dzieci z zespołu. W tle piękne stare drewno nad nimi okap gontowego dachu.

Taniec trójkami chłopak i dwie dziewczynki, a po chwili już pary. A w kapeli jeden z chłopców gra na bandoneonie. I żal, że cudowna pani Ola Szurmiak-Bogucka nie może już tego usłyszeć, bo za chwilę ryla i kankles. Dzieci z litewskiego zespołu sięgają po tradycyjne instrumenty litewskie, jak nasze po heligonkę. I znów piękny wielogłos. I taki właśnie jest ten występ zespołu z Telsiai: gdy tańczą – muzyka i za każdym razem pojawia się w kapeli obok basetli i innych klasycznych instrumentów strunowych, jakiś historyczny. A gdy muzyka milknie, rozbrzmiewa wielogłosowy śpiew litewskich dzieci. Całość zamyka krótki utworek smyczkowej części kapeli.

Bliżej niż na Litwie już w tym roku nie będziemy. Oczywiście jeśli chodzi o zespoły zza granicy. Jeden z naszych sąsiadów, z którym łączy nas jakże bogata, ale i niełatwa historia. Dlatego tak ważne są spotkania, jak to podczas ŚWIĘTA DZIECI GÓR, oby jak najszybciej twarzą w twarz.


MAŁOLIPNICANIE z Lipnicy Małej! Może wreszcie otrzymam odpowiedź na pytanie, które dręczy mnie, odkąd mój tata śpiewał mi po góralsku, gdy jeździliśmy w góry: wtórędy w końcu chadzali ci Łorawcy do tego prawa?

Dziś dzień małych pasterzy. I może oswajaniem pasterskiego niebezpieczeństwa była ta zabawa, która tak często pojawia się na Święcie? Bo i teraz gąski boją się wilka złego. Nikt nie lubi przegrywać, więc w końcu buntuje się jedna ze złapanych gąsek, inicjując zmianę zabawy. Koło młyńskie wiruje po orawskiej polanie. A jak się zmęczą, to sobie siądą i w „talorecka” zabawią. Tylko ta Hanuś ciągle zagniewana. Takie zagniewanie czasem się opłaca, bo jak przyjdzie większa grupa, powiozą obrażalską na wózku.

Najstarsza zabawka? Nie mam pojęcia, ale tak myślę, że kawałek sznurka, przez który można przeskakiwać, ma spore szanse znaleźć się wysoko w tym rankingu. I to zarówno w charakterze skakani, jak i „scura”. I jeszcze przeciągać też można.

Jest i łaskawa kapela! A z nią zaczynają się tańce. „polecka”, „jelynioska”, „zyd” i inne. W tle dziewczęta bawią się gałgankowymi lalkami, plotą wianki. Ujęcia tańczących z bliższa i z dalsza, i z lotu ptaka… Kapela obdarza muzyką i starszych i tych najmłodszych. Choć niekoniecznie po równo, ale za to sprawiedliwie, kto lepiej umie – więcej tańczy. Najmłodsi będą jeszcze mieli swój czas.

Zabawę kończą krowy, które poszły w koniczynę. A! Byłbym zapomniał! W pobliżu rzeczywiście kilka krów pasło się na łące. To istotne, bo zdarzyło mi się już widzieć krowę w ogrodzie zoologicznym. W Berlinie.


Dziewczęta i chłopcy z zespołu KOCIERZEWIACY z Kocierzewa Południowego pięknie, świątecznie ubrani. Siadają pod kapliczką. Śpiewają o wołkach, co za lasem i o fujarecce za pasem. I taka taneczna zabawa w wołki: kilku chłopaków najpierw usiłuje uniknąć pasterskiego kija, który co prawda delikatnie, ale próbuje dosięgnąć tylnych części ich ciała, a potem się przepychają czoło w czoło, by w końcu dać miejsce między chałupami krytymi strzechą dziewczętom.

Co jest symbolem ubóstwa? Chyba brak porządnych butów. Tak jak w piosence o ubogim chłopczynie, który nie ma nic, poza trepkami ubogimi z drzewa lipowego. A potem każdy musi tych trepków dotknąć. Temat trepków się nie kończy, bo w następnym tańcu dziewczęta używają swoich jako instrumentu perkusyjnego.

Kółecka, wężyki, spódnice wirujące jak kwiaty, pary, czwórki, ósemki… i śpiew, że są spod Łowicza.

A skoro dzień pasterski, to pojawi się kolejne pytanie, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa: Gdzie bywał czarny baran i co tam robił. I tu odpowiedzi padają. Po baranie pojawia się ciele. Menażerii łowickiej dopełnia bociek, bo choć to nie pasterskie zwierzę, ale przecież z łąką polską nierozerwalnie kojarzone.

Różne zabawy służyły wyrażeniu sympatii. Na przykład chusteczka haftowana, albo Ulijanka i różyczka, która brała, kogo kochała. I ciekawe ilu wtedy myślało „tylko nie mnie, nie mnie!” I tak te zabawy i przyśpiewki wśród łowickich chałup pojawiają się, przechodzą jedne w drugie płynnie, szybko, jak skrzydła festiwalowego wiatraczka.

Kamil Cyganik