„Święta Łucja dnia przyrzuca”
Czy przysłowia i czarownice mogą się mylić?
Jest takie powiedzenie, że przysłowia są mądrościami ludowymi – czy aby na pewno?
Jest takie powiedzenie, że przysłowia są mądrościami ludowymi – czy aby na pewno?
Święta Łucja dnia przyrzuca – to przysłowie, które jak nietrudno się domyślić, mówi o tym, że od daty wspomnienia św. Łucji (13 grudnia) dni stają się coraz dłuższe. Krążą też opowieści, że w wigilię św. Łucji najaktywniejsze są czarownice – wtedy spotykają się na polanach w górach, by świętować najdłuższą noc w towarzystwie czartów. Wiadomo, że czarownicom sprzyja noc, a to, że najdłuższa najbardziej wydaje się całkiem logiczne. Tylko jak w takim razie nasz kalendarz ma się do wiedzy astronomicznej? Świętej Łucji – 13 grudnia, a zimowe przesilenie słońca – 23 grudnia… Gdzie sens – gdzie logika? Czyżby czarownice dokonały niewłaściwych obliczeń? A może nie mogąc doczekać się sabatu przeniosły go o 10 dni wcześniej? Otóż nie. Chodzi o to, że to przysłowie i te wierzenia pochodzą jeszcze sprzed XVI wieku. W 1582 roku nastąpiła reforma kalendarza – ten wówczas obowiązujący (juliański) zastąpiono nowym, tzw. gregoriańskim. Wcześniej dzień św. Łucji zapisywany na 13 grudnia przypadał na czas obecnego 23 grudnia. Kalendarz zmieniono a daty zostały i od tego czasu czarownice mają problem.

Chociaż można mieć wątpliwości, kiedy faktycznie zloty się odbywały, to jednak zachowało się kilka podań o tym gdzie, jak i z kim czarownice się spotykały. Otóż w tę noc można je było czasami spotkać na rozstajnych drogach w białych powłóczystych szatach z wiadrami na wodę, albo zobaczyć jak wchodzą na przydrożne figury – tych na sabat nie zaproszono. Ale w Karpatach Zachodnich znane są przynajmniej dwa miejsca, gdzie odbywały się regularne ekskluzywne sabaty czarownic: polana Babie Łono w Tatrach i polana na Babiej Górze zwana Hałeczkową. Gdzie jest ta pierwsza, wiedzą tylko czarownice, które tam były, a o tej drugiej wiadomo tyle, że miała 200 metrów szerokości i 500 metrów długości i powinna się znajdować w grzbietowej partii Babiej Góry pomiędzy szczytem Diablakiem a Sokolicą. Na sabat czarownice przylatywały na miotłach, łopatach chlebowych, pocioskach, ożogach albo zamienionych w konie parobkach – to wszystko dzięki natarciu „wierzchowców” specjalną, tajemną maścią sporządzaną z ziół zebranych na miejscach sabatu. Góralskie sabaty nie odbiegały niczym od tych znanych ogólnie w ówczesnych czasach w Europie: uczta, tańce, czasem orgia z czartami i na ogół nad ranem iluzja pięknych sal i wykwintnych dań serwowanych na bogatych zastawach zamieniała się w kupę skał, krzaki, racice, kopyta i czaszki zwierząt, zdechłe szczury i myszy.
W ciągu dnia czarownice skupiały się na innej działalności. Często chodziły po wsi, zadawały uroki, ale zdarzało się też, że podmieniały małe, niepilnowane dzieci na swoje odmieńce. Te niestety były złośliwe, brzydkie i na dodatek rozwrzeszczane. Mogły też wzbogacić się czyimś kosztem, zaszkodzić swoim działaniem, przede wszystkim zwierzętom hodowlanym, np. odebrać mleko albo je popsuć. Było to możliwe pod warunkiem, że udało się im coś podstępem z gospodarstwa zdobyć – wyłudzając lub kradnąc – choćby nawet źdźbło słomy. Podobnie działały magiczne przedmioty podrzucone do stodoły. Toteż gospodarze niczego nikomu w tym dniu nie pożyczali i bacznie strzegli swoich zagród. Żeby się dodatkowo zabezpieczyć przed urokami okadzano bydło i budynki święconymi ziołami, nacierano odrzwia stajenne święconym czosnkiem, wypowiadano nad zwierzętami ochronne zaklęcia. Sposobów było wiele…
Jeszcze łatwiej można było ustrzec się przed czarownicą, kiedy się ją rozpoznało. A na to też było kilka różnych sposobów. Wystarczyło codziennie od dnia św. Łucji odkładać po jednej szczapie z pieca i w Boże Narodzenie rozpalić z nich palenisko – ten ogień przywoływał do domu czarownicę w postaci ludzkiej albo przemienioną w zwierzę.
Innym sposobem było zrobienie stołka. Robiono go codziennie rozkładając prace równo na wszystkie dni od św. Łucji do dnia wigilii. Na pasterce z takiego stołka można było (klęcząc lub siedząc) zobaczyć wszystkie czarownice. Rozpoznać je można było po tym, że w czasie podniesienia siedziały tyłem do ołtarza.
Można też było zrobić magiczny serek. Jeżeli uwarzyło się go między dniem świętego Andrzeja Apostoła a wigilią Bożego Narodzenia i stanęło się z nim pod dzwonnicą koło chorągwi kościelnej, to można było zobaczyć czarownice stojące ze swoimi maślnicami tyłem do głównego ołtarza.
Okres od św. Łucji do Świąt Bożego Narodzenia sprzyjał również wróżbom agrarnym i dotyczącym pogody. Wierzono, że w tym czasie można przewidzieć pogodę na cały następny rok. Najprościej było to zrobić na kolejne miesiące przez analogię do pogody w kolejne dni. Rozpocząć trzeba było od św. Łucji (1 dzień to styczeń, 2 dzień – luty itp.).
Do kolejnego sposobu wykorzystywano cebulę i sól. W tym celu przekrawano kilka cebul, wybierano część środka i 12 takich łódeczek ustawiano obok siebie zasypując solą. Na następny dzień sprawdzano. Jeżeli w danej „miseczce” sól zwilgotniała to oznaczało, że dany miesiąc będzie obfity w deszcze.
Jeszcze łatwiej można było ustrzec się przed czarownicą, kiedy się ją rozpoznało. A na to też było kilka różnych sposobów. Wystarczyło codziennie od dnia św. Łucji odkładać po jednej szczapie z pieca i w Boże Narodzenie rozpalić z nich palenisko – ten ogień przywoływał do domu czarownicę w postaci ludzkiej albo przemienioną w zwierzę.
Innym sposobem było zrobienie stołka. Robiono go codziennie rozkładając prace równo na wszystkie dni od św. Łucji do dnia wigilii. Na pasterce z takiego stołka można było (klęcząc lub siedząc) zobaczyć wszystkie czarownice. Rozpoznać je można było po tym, że w czasie podniesienia siedziały tyłem do ołtarza.
Można też było zrobić magiczny serek. Jeżeli uwarzyło się go między dniem świętego Andrzeja Apostoła a wigilią Bożego Narodzenia i stanęło się z nim pod dzwonnicą koło chorągwi kościelnej, to można było zobaczyć czarownice stojące ze swoimi maślnicami tyłem do głównego ołtarza.
Okres od św. Łucji do Świąt Bożego Narodzenia sprzyjał również wróżbom agrarnym i dotyczącym pogody. Wierzono, że w tym czasie można przewidzieć pogodę na cały następny rok. Najprościej było to zrobić na kolejne miesiące przez analogię do pogody w kolejne dni. Rozpocząć trzeba było od św. Łucji (1 dzień to styczeń, 2 dzień – luty itp.).
Do kolejnego sposobu wykorzystywano cebulę i sól. W tym celu przekrawano kilka cebul, wybierano część środka i 12 takich łódeczek ustawiano obok siebie zasypując solą. Na następny dzień sprawdzano. Jeżeli w danej „miseczce” sól zwilgotniała to oznaczało, że dany miesiąc będzie obfity w deszcze.

Dostatniość nadchodzącego roku mogła zapowiedzieć gałązka drzewa owocowego (śliwki, czereśni, jabłonki). Jeżeli ucięta w dniu św. Łucji i włożona do wody zakwitła na Święta Bożego Narodzenia, zapowiadała pomyślność w nowym roku.
Święta Łucja przed nami. Może warto zabezpieczyć się przed działaniami czarownic, albo postarać się którąś rozpoznać? A może lepiej i łatwiej będzie przewidzieć pogodę, albo chociaż spróbować wróżby z gałązką drzewa owocowego? Nawet jeśli nie wierzymy we wróżby, to taka gałązka z kwiatami może być całkiem sympatyczną ozdoba na świątecznym stole.
Święta Łucja przed nami. Może warto zabezpieczyć się przed działaniami czarownic, albo postarać się którąś rozpoznać? A może lepiej i łatwiej będzie przewidzieć pogodę, albo chociaż spróbować wróżby z gałązką drzewa owocowego? Nawet jeśli nie wierzymy we wróżby, to taka gałązka z kwiatami może być całkiem sympatyczną ozdoba na świątecznym stole.
„Na Łucję”
Scenka w wykonaniu członków Pienińskiego Oddziału Związku Podhalan w Szczawnicy.
Zdjęcia i montaż: P. Augustyn
Zdjęcia i montaż: P. Augustyn