Janusz Olejniczak: wspomnienie wybitnego pianisty i pedagoga

Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Janusza Olejniczaka, wybitnego pianisty i pedagoga, laureata VIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina.
Jego kariera artystyczna rozpoczęła się od nauki gry na fortepianie w Szkole Muzycznej w Krynicy-Zdroju, gdzie stawiał pierwsze kroki w grze na instrumencie. Następnie kontynuował swoją edukację muzyczną w Warszawie. Ponadto pobierał nauki w Paryżu, a także na studiach podyplomowych w Warszawie i Essen. 

Janusz Olejniczak był związany z Sądecczyzną głównie poprzez współpracę z Małopolskim Centrum Kultury SOKÓŁ, a wcześniej Wojewódzkim Ośrodkiem Kultury w Nowym Sączu. Wielokrotnie występował na organizowanych przez SOKÓŁ wydarzeniach, takich jak „Koncert u Prezydenta”, „Benefis Kabaretu Ergo”, koncerty w Willi Maria, dostarczając publiczności swoją wirtuozerią niezapomnianych wrażeń. 

Szczególnym i pamiętnym wydarzeniem organizowanym przez MCK SOKÓŁ, w którym Janusz Olejniczak wziął udział, była premiera filmu „Pianista” w reżyserii Romana Polańskiego w 2002 roku w kinie Krokus. Wówczas Artysta, będący autorem ścieżki dźwiękowej pojawiającej się w tym wybitnym filmie, wykonał przejmującą „Balladę g-moll” Fryderyka Chopina. 

Janusz Olejniczak był znakomitym interpretatorem muzyki Chopina, którego utwory towarzyszyły mu przez całą karierę. Był jednym z najwybitniejszych wykonawców twórczości polskiego kompozytora, a jego wykonania były cenione zarówno w Polsce, jak i za granicą. 

Odejście Janusza Olejniczaka to niepowetowana strata dla świata muzyki, a także dla naszej społeczności, która miała zaszczyt wielokrotnie gościć tak wybitnego Artystę.
Wspominając wielkiego artystę, Janusza Olejniczaka, warto przypomnieć jego refleksje i opowieści z wcześniejszych lat. Poniżej zamieszczamy dwa artykuły z Dziennika Polskiego autorstwa Piotra Gryźlaka, które rzucają światło na życie, twórczość i osobowość tego wybitnego pianisty.

Zawsze pamiętam o Sączu

Z Januszem Olejniczakiem rozmawiał Piotr Gryźlak, 1998 rok

- Sądecka Państwowa Szkoła Muzyczna I i II st. im. Fryderyka Chopina szczyci się tym, że jej uczniem był sam Janusz Olejniczak, laureat Konkursu Chopinowskiego. Jak to się stało, że znalazł się Pan w Nowym Sączu?

- W połowie lat 60. wraz z rodzicami zamieszkałem na dwa lata w Krynicy. Do szkoły muzycznej, od czwartej do szóstej klasy, wówczas uczęszczałem właśnie w Nowym Sączu. Zawsze pamiętam o tym fakcie i chętnie w tym mieście koncertuję. Gorąco popieram akcję zbiórki pieniędzy na zakup fortepianu firmy „Bosendorfer”. W końcu rzeczywiście tu stawiałem swoje pierwsze artystyczne kroki. Szkołą kierował wtedy Mieczysław Mirek, wspaniały człowiek. Gry na fortepianie uczyła mnie Janina Wojtas. Właśnie teraz podczas recitalu w Ratuszu dowiedziałem się, że niedawno zmarła. To była świetna nauczycielka. Później przenieśliśmy się do Warszawy, gdzie kontynuowałem naukę u profesorów: Luizy Walewskiej, Ryszarda Baksta i Zbigniewa Drzewieckiego...

- Aż przyszedł rok. 1970. i Konkurs Chopinowski, którego został Pan jednym z laureatów...

- Tak właśnie było. I to naprawdę niedługo po Nowym Sączu.

- Czy rzeczywiście ten konkurs w karierze pianistów odgrywa tak wielką rolę, czy też to my, Polacy - jako patrioci - podwyższamy jego rangę?

- Polski patriotyzm nie ma tu nic do rzeczy. Oczywiście dla każdego polskiego pianisty jest to ważne, czy jest laureatem, czy nie. W kraju Chopina, polski muzyk -to na pewno ma swoje znaczenie. I dodajmy też - niestety - że właśnie dopiero po konkursie młody pianista ma szanse zaistnienia na dłużej w świadomości wielu ludzi. Ale ten konkurs jest ceniony na całym świecie.

- Janusz Olejniczak, Piotr Paleczny, Krystian Zimmerman, te nazwiska laureatów „Chopinowskiego” zostały w pamięci. I oni też zrobili karierę na świecie.

- No właśnie. A przecież naprawdę mamy w Polsce wielu świetnych pianistów, którzy święcili sukcesy na innych festiwalach, grają, ale jakby są mniej popularni, nie mają takiej łatwości występowania z koncertami.

- Czy to był dla Pana jakiś tam Parnas sztuki, czy też jednak początek drogi?

- Każdy taki konkurs jest dopiero progiem kariery. Ale jako laureat miałem wiele ścieżek przetartych. Warto jednak pamiętać, że nawet jeśli się wygra konkurs, to trzeba się wciąż sprawdzać na estradzie, doskonalić repertuar, ćwiczyć, zdobywać  nową publiczność. A ponadto, jest tyle tych konkursów. Laureatów przybywa. Tego rodzaju rywalizacje są też potrzebne dla impresariów, by mogli wyławiać talenty. Potem i tak wszystko się weryfikuje w dalszej karierze,

- U Andrzeja Żuławskiego zagrał Pan w filmie „La note bleue”. No właśnie - Chopina czy też siebie?

- Chopina, oczywiście i lepiej nie mówmy o tym.

- Dlaczego?

- Powiem panu szczerze, może trochę niegrzecznie, chociaż to nie wynika z jakiegoś zdenerwowania. Ja tego tematu mam już dosyć. Łatwo się domyślić, dlaczego...

- Był taki kiedyś polski film „Con amore”, ogladał go Pan?

- Tak, jeszcze lepszy niż ten mój. Z dwojga złego wolę jednak wariacki film Żuławskiego, niż ten straszny kicz, nieprawdziwy absolutnie, nie oddający w żadnym stopniu pracy pianistów przygotowujących się do występów.

- Ale jednak coś w nim było ciekawego. Którą życiową postawę by Pan przyjął: muzyka, który za wszelka cenę dąży do celu, by zdobyć nagrodę w konkursie, czy jego przyjaciela, który odpuścił konkurs, by pomóc chorej dziewczynie, w której - zresztą - się zakochał?

- Aż tak dokładnie fabuły tego filmu nie pamiętam. Ale wiem jedno, że świnią w życiu nie wolno być.

- Kiedy znów usłyszymy Pana w Nowym Sączu? W niedawnym „150. Koncercie u Prezydenta” grał Pan jakby trochę w tle młodego wiolonczelisty Andrzeja Bauera.

- Tak był ułożony ten koncert, takie utwory graliśmy. Zawsze w Sączu chętnie wystąpię. Jeśli tylko ktoś mnie znowu zaprosi.

Dziękuję za rozmowę.

Cherubinek o niebieskich oczach

Benefis Janusza Olejniczaka, 2000 rok

- Wyglądał trochę jak cherubinek. Niektóre z dziewcząt się w nim kochały. Przy tym miał dosyć cięty język i taką też technikę gry na fortepianie - wyznała Wiesława Goryca podczas XV Sądeckiego Benefisu, który odbył się w sobotę w ratuszu. Gościem wieczoru był Janusz Olejniczak. Pianista z sentymentem wspominał swoje związki z Państwową Szkołą Muzyczną w Nowym Sączu. Ze wzruszeniem mówił o nieżyjących już: dyrektorze Mieczysławie Mirku i prof. Janinie Wojtas. Impreza była jednym z ostatnich akordów 50-lecia tej placówki. Wcześniej w kościele Matki Bożej Bolesnej odbyła się uroczysta msza, potem był recital w auli PSM, spotkanie z uczniami, pedagogami i absolwentami „Chopina”.

Wspominana już pani Wiesława chodziła z przyszłym laureatem Konkursu Chopinowskiego (w roku 1970 - miał wtedy 18 lat) do jednej klasy. Stwierdziła, że już wówczas widać było u niego niezwykły talent. Tu bohater wieczoru zaprzeczył, twierdząc, że z jego ocenami i umiejętnościami różnie bywało, a poza tym nie był wcale ideałem, bowiem jak każdy młodzieniec bił się z kolegami o... sympatie niektórych dziewcząt.

- Był bardzo ładnym chłopcem, grzecznym, spokojnym, pracowitym. Miał jasne, pięknie pofalowane włosy i niebieskie oczy. Znałam dobrze jego rodziców. Mama - elegancka dystyngowana pani, ojciec - z dużym wąsem. Jeździłam z Januszem autobusem Nowy Sącz - Krynica, wyjazd codziennie o godz. 18.10 - przypomniała prof. Rozalia Jarząbek.

- Tak było rzeczywiście. Pamiętam jednak panią nie tylko z autokaru, zatem musiała mnie pani uczyć przed ponad trzydziestu laty w sądeckiej szkole muzycznej - stwierdził artysta, który zdradził również, że jako dziesięciolatek zadurzył się po uszy w mieszkającej po sąsiedzku w Krynicy pannie Irenie.

Później Olejniczak poznał jeszcze wiele pań. - Z pierwszą żoną, znaną aktorką Sławką Łozińską, mamy dwóch wspaniałych synów. Jeden studiuje na Akademii Medycznej, drugi jest w średniej szkole. Obaj kochają muzykę. Druga moja żona, też z kręgów aktorskich, córka Mariusza Dmochowskiego - Elżbieta, dała mi trzeciego syna, która kończy dopiero dziewięć miesięcy, ale już udowodnił, że ma świetny słuch... - dodał gość, który kilka razy jednak podkreślił, że to właśnie Irenka (nazwisko - nieznane) utkwiła mu w pamięci...

Jak zawsze kabaret „Ergo” przygotował szereg incydentów scenicznych. Widownia wlewała stremowanemu (nie pomógł mocny „odtremiacz” w płynie) benefisantowi otuchę, śpiewając raz po raz: „Janusz, Janusz, Janusz, Janusz wszystko wie...”. Mistrz odpowiadał na podchwytliwe pytania Leszka Bolanowskiego. Okazał się człowiekiem bardzo dowcipnym, błyskotliwie odpierającym ataki. Niespodziewanie tylko dwa razy zasiadł przy fortepianie. Raz - żeby zagrać na cztery ręce z kilkuletnią zaledwie Olą Świgut i drugi raz - akompaniował dyrektorowi PSM Józefowi Witoldowi Buszkowi w jego wokalnych popisach w języku... słowackim.

Całą tę niezwykle udaną imprezę zorganizowaną przez MCK SOKÓŁ, PSM i „Ergo” pod patronatem „Dziennika Polskiego” zakończyła wspólna biesiada w „Panoramie”. Tańczono do białego rana.
Piotr Gryźlak