Czarny Ląd, czarny kapelusz, czarne złoto

ŚWIĘTO DZIECI GÓR wytyczyło przez lata swoje ścieżki. Głównie w Nowym Sączu, ale również w Małopolsce i nawet za granicą kraju. W tym roku jednak tamte ścieżki wiodące przez Rynek, na lody czy basen zarastają trochę trawą. Mając nadzieję, że w przyszłym roku uda się je oczyścić, na nowo wydeptać, z ciekawością obserwujemy nowe ścieżki charakterystyczne dla tego, niezwykłego 28. Festiwalu.
Jedna ich odnoga od wczoraj dociera z kolejnymi grupami do Kopalni Soli w Bochni. Inna popołudniowymi godzinami przebiega przez Park Strzelecki, gdzie pod gwiaździstą wiatą odbywają się przeciekawe warsztaty, głownie z myślą o młodych mieszkańcach Nowego Sącza i okolic oraz turystach.

Dziś można było wziąć w ręce stare narzędzia, przedmioty, którymi posługiwali się dziadowie, pradziadowie, a nawet prapra do którejś tam potęgi dziadowie młodych uczestników. Bo przecież sprzęty prezentowane przez TEATRU WAGABUNDA z Krakowa nie zmieniały się przez lata.

To, co jest istotą ŚWIĘTA DZIECI GÓR, to powrót do korzeni, do zabaw i zabawek sprzed lat. Jedną z najprostszych był zawsze wiatraczek. Może dlatego jest symbolem Festiwalu? Ci, którzy popołudniu zawitali dziś do Parku Strzeleckiego, a wcześniej przez internet zgłosili SOKOŁOWI chęć udziału w warsztatach, mogli dzięki pani Monice Zielińskiej-Klimczak nauczyć się, jak tę prościutką, a jakże radosną zabawkę własnoręcznie wykonać.

Pamiętacie taką piękną scenę z koncertu inauguracyjnego? Dziesięcioro dzieci stało w rzędzie. Każde z nich miało w rękach inny instrument. Józek Broda i Krzysiek Trebunia-Tutka podchodzili kolejno do dzieci, brali z ich rąk instrumenty i chwilę na nich grali. Ten motyw został przeniesiony do prezentacji narodowych. Tak właśnie zaczyna się zapowiedź każdego z koncertów zdalnych. Pan Krzysztof i pan Józef grają na dwóch kolejnych instrumentach, a potem zapowiadają krótko, gdzie nas zaprowadzi dzisiaj festiwalowa cesta.

Z ekranu wita wszystkich instruktor afrykańskiego zespołu ST. GLORIA’S SCHOOL CULTURAL TROUPE z Lagos w Nigerii. Opowiada trochę o historii, możemy zobaczyć miejsce ich pracy. A potem dziewczęta z chustkami i chłopcy, którym zapewne nieobecna Rada Artystyczna nie byłaby rada, bo w kapeluszach i z laskami najwyraźniej udają osoby starsze. A z drugiej strony, czy często zabawa dziecięca nie polega właśnie na wejściu w rolę dorosłego? Im dalej wchodzimy w prezentacje nigeryjskiego zespołu, tym trudniej zrozumieć, co widzimy, ale to nie ma znaczenia. Przecież czasem chodzi tylko o ten moment zaciekawienia: strojem, gestem, rekwizytem…

Po kolejnym stasimonie instruktora, następuje kolejny epeisodion. Skojarzenie o tyle uzasadnione, że „przeszliśmy” do budynku i rzecz się dzieje na scenie. Tym razem dzieci też naśladują dorosłych, a ich zabawa w zbieranie, pływanie i inne trudniejsze do rozszyfrowania czynności, przygotowuje ich, tak jak to powiedział Józek Broda we wprowadzeniu, w zadania dorosłych.

I taniec w strojach stylizowanych na plemienne. Grupa niewielka: trzech chłopców i pięć dziewcząt w tańcu, do którego grają im dwaj chłopcy na bębnach.

W finale koncert całej grupy na różnych instrumentach perkusyjnych ubogacony tańcem czworga dzieci. I słowa pożegnania ze strony instruktora dziecięcej grupy nr 1 w Afryce.


I zupełnie inny świat. MALI JURGOWIANIE stali się dla nas wehikułem w czasy, gdy ziemniaki kopano motyką zbierając je do własnoręcznie uplecionych koszy i zsypując w parciane worki. Ale jest to również czas, kiedy pojawia się we wsi pierwsza maszyna do zbierania ziemniaków. Stąd cierpienie młodych ludzi pod chałupą, bo jak to? U Kościelnika już skończyli kopać grule i teraz będą mieli hołdomas, czyli tańcem i śpiewem ucieszą się, że są tacy, jak to mówi gospodyni „do przodku”, a nasi bohaterowie będą dopiero cerować worki i zaplatać kosze?

Ale jak to w życiu bywa, ktoś musi się bawić, żeby pracować mógł ktoś. Przed chałupą pojawiają się młodsze dzieci. Najpierw trzeba ustalić, kto będzie zającem i kicając po łące siądzie na kolanach tego, komu przypadła rola budki. Budek jest mniej, więc, kto budki nie znajdzie, odpada.

Jaworowe mosty. On rządzi, więc ona będzie mostem. A most z jawora „pierwsze przepuszczą, drugie kapustą, trzecie darują, czwarte zatrzymują”. I teraz ta czwarta para staje się mostem.

Wróbel za łatą, a wróblica na łacie… A w tle starsze dziewczęta cerują worki, a chłopaki pletą kosze. A worki przecież nie tylko do zbierania ziemniaków się nadają. Można do takiego worka wejść i zrobić wyścigi…

I jak to zawsze bywa, rodzic pojawia się w najmniej, a może właśnie najbardziej odpowiednim momencie, czyli właśnie kiedy oni w tych workach, co to na ziemniaki. No i jest chryja.

W środku pracy i zabawy pojawiają się pięknie ubrane dziewczęta. Te z Kościelnika, które już dzięki maszynie zebrały ziemniaki i teraz idą na hołdomas. Godzą się jednak namówić ujka ze skrzypcami, by przyszedł i tu pod chałupą zagrał. Matce się to nie za bardzo podoba, ale ujek przypomina, jak to wół cielęciem był i też się lubił zabawić. Do dorosłego skrzypka dołączają młodzi adepci muzyki ludowej.

Dziewczęta ruszają w kółecko, ze śpiewem…

Do czasu.

Już nie raz pisałem, że istotą dobrego dramatu jest konflikt. Tu najwyraźniej iskrzy między dwoma dziewczętami. Która której pogniotła w tańcu bluzkę, która której nadepnęła na palce i wreszcie najważniejsze: na którą kukoł i z którą będzie tańczył Bartek? Bartek powinien pracować w dyplomacji, bo ani z jedną, a ni z drugą, ino poszedł zagrać z muzykantami. A chłopcy zarządzili „Walentego” i już pary wokół i w kółecku.

Chwila na moskolika dla kapeli i mazur dla chłopaków.

A potem na rozkaz nawet tego najmniejszego kapela wygrywa poleczkę. Jest i czas dla najmniejszych. Dziewczynki w jadwisiach łączą się w nitkę i szyją kożuch zaplatając się i rozplatając na koniec.

Wreszcie na czardasza daje się jeszcze ujek namówić. I niby na nim miał skończyć i iść świętować szczęśliwy zbiór ziemniaków, ale dzieciaki sprytne. Wykrzyczana jeszcze nim przebrzmiały ostatnie nuty czardasza prośba o wartko polkę przedłuża czas zabawy pod chałupą.

Oczywiście wszystko kończy się wirującym wiatraczkiem i dźwiękiem listka.



I ten listek grający przenosi nas teraz przed śląską chałupę.

Tata idzie do pracy. Żona życzy szczęśliwej szychty i powierza opiece św. Barbary. Potem rozdziela zadania: Jorguś idzie pofutrować króliki, Wiluś zamiecie plac, jajca zbierze Maryjka, Karlik pofutruje gołębie, czego jak się później okaże wszyscy będą żałować, pozostałe dziewczęta mają się pobawić z bajtlami. Tak zaczyna się etiuda zespołu VLADISLAVIA.

No masz! Znowu konflikt! Tym razem o plac. No prawie na ostro idzie, ale trzecia, ta mądrzejsza wprowadza pokój piosenką o tym, że niby „nie chcę cię, nie chcę cię, nie chcę cię znać”, ale potem „chodź do mnie, rączkę mi daj i już się na mnie nie gniewaj”. A jak przychodzi muzyka w osobie ciotki ze skrzypcami, bawią się już wszystkie dzieci przed chałupą.

Przychodzi Jorguś ze straszną nowiną, że wszystkie króliki uciekły, ale uspokaja też, że już wszystkie chycił, bo mu chłopaki pomogły, a teraz historia o łapaniu królików, ewoluuje płynnie w zabawę i taniec o uciekającym co siły zajączku, którego on „hyc”.

Przez podziwienie dla dziwnego jajka przechodzą teraz do „kokota”. Potem „Gołąbek”, a po chwili tak dobrze znany nam ze sceny Święta Dzieci Gór „mietlorz”. I na to przychodzi większa kapela, widać dobrze nastrojona, bo za darmo zagrają.

Dla wszystkich, którzy kojarzą, że wśród piosenek śląskich jest ta z Karlikiem, któremu należy zadać ważkie pytanie, co ma w koszyku, pojawia się wzmiankowany Karliki z tajemniczym koszykiem, a w nim ma… gołąbków po parze. A na koniec katastrofa, bo gołębie od tatusia z koszyka uciekły. Wszyscy się rzucają, by szukać, tylko kapela gra im do tych poszukiwań o Karolince, co to do Gogolina…

Obrazu dopełniają króciutkie scenki, gdzie wyśpiewane są już nie zabawy czy historyjki o zwierzętach lub koszykach, ale poważne propozycje, można powiedzieć, matrymonialne.

Poszukiwacze gołębi trafiają na dworzec kolejowy, gdzie spotykają tatę. Nie przyznają się do poszukiwań i dramat zyskuje kompozycję otwartą, bo wiadomo, że zaraz to się dopiero będzie działo…

Kamil Cyganik